Mój niekompletny świat.
Rozpadał się jak domek z kart.
Rozpadał się tak przez wiele lat.
I nie odpowiedział mi na to żaden cytat.

Nie wiem, dlaczego uczył mnie strat.
Nie wiem, dlaczego uczył mnie bólu.
Świat pełen smutku, walki i buntu.

Za każdym razem, kiedy mówiłem szach.
Ten pieprzony wszechświat mówił mat.
Za każdym razem, kiedy żem wstał.
To ten pieprzony wszechświat spiskował.

Spiskował i kierował mnie na szkwał.
Sztorm; to był już dla mnie jak zwykły wiatr.
Który zawsze, nie w plecy, a w twarz mi wiał.
Aż stałem się kimś, kim on chciał, abym się stał.

Może stworzył mnie, abym do Ciebie pasował.
Może wiedział kto, kogo będzie potrzebował.
I moją drogę z Twoją skrzyżował.

Za każdym razem, kiedy mówiłem mam dość.
Ten pieprzony wszechświat mówił; chodź.
Za każdym razem, kiedy myślałem, że; to jest to.
To ten pieprzony wszechświat mówił; is not.

I tak mój niekompletny świat.
Znalazł się u Twych stóp.
Przywiał go szkwał, kurz i brud.
A Ty dostrzegłaś w nim ciepło; nie chłód.

Teraz stoję przed Tobą u Twych wrót.
Z sercem na dłoni, tracąc pod stopami grunt.
I liczę na to, że ucichnie sztorm i stanie się cud.

A ten pieprzony wszechświat, opiekun, stróż.
Niech na pytanie moje odpowie; czy to już ?
Czy stworzył mnie właśnie na Twój wzór ?
I niekompletnym nie będę już…