Miało być krótko, zwięźle i na temat.
Temat został ten sam, ale długość inna.
Postaram się, aby nie wyszedł z tego poemat.

Żaden ze mnie literat, prędzej renegat.
Więc będę się streszczał, bo zastanie mnie zima.
Pieprze konwenanse, bo jestem kurwa pełen wad.

Ale nie omieszkam.
Nie powstrzymam.
Więc odkrywam.

Zmieniłaś to, jak postrzegam świat.
Opadła mgła, wyszło słońce i zaczęło grzać.
Bo, Ty jesteś tą, na którą warto było poczekać.

Kochać Cię, to przyjemność.
Kochać Cię, to radość.
Kochać Cię, nigdy nie mam dość.

Znalazłem Cię, jako piękny i bardzo rzadki kwiat.
Który rósł na skalistych wzgórzach; sam.
Przykryty cieniem, przez pieprzony chwast.

Jestem wdzięczny za każdy dramat, który tworzył mój świat.
Za każdą lekcję, za każdy dylemat, za każdy niefart i ilość strat.
Ten dziadowski czas, przywiódł mnie do Ciebie, dlatego jestem rad.

Być kochanym przez Ciebie to czad.
To jak pić codziennie afrodyzjak.
Być kochanym przez Ciebie to blast.
To jak wzajemne oddziaływanie sił Yin i Yang.

Więc teraz tylko dbać i podlewać ten kwiat.
Niech kwitnie, niech rośnie i dosięga gwiazd.
Niech będzie wielki jak pieprzony Warszawski teatr.